Masz na głowie milion projektów. Każdy jest większy od poprzedniego. Nie chcesz rezygnować z żadnego z nich, ale wiesz, że ciągnięcie wszystkich na raz przekracza możliwości przeciętnego śmiertelnika. No ale Ty przecież nie jesteś przeciętym śmiertelnikiem, prawda? Wszyscy powtarzają, że Cię podziwiają i oni by tak nie umieli. Nie pierwszy i nie ostatni raz wrzucasz na siebie niemożliwą siatkę zajęć. Do tej pory zawsze się udawało i z dumą wspominasz osiągnięcia. Ale…

Tym razem boisz się.
Boisz się, że nie dasz rady.
Boisz się, że inni dają radę, a Ty nie.
Boisz się, że ludzie się obrażą.
Boisz się, że to wszystko dzieje się za szybko i o czymś zapomnisz.
Boisz się, że jak poświęcisz czas na ten największy, najbardziej wykurwisty projekt, to odłożysz na bok inne ważne sprawy.
Boisz się, że ważne sprawy nie poczekają.
Boisz się, że do utkanego z dokładnością do najmniejszego szczegółu kalendarza wpadnie coś niespodziewanego i wszystko się rozpierdoli.
Boisz się nowych planów.
Boisz się, że jak nie odpoczniesz, to się rozpadniesz.
Nagle boisz się, że zaczniesz jeść niezdrowo i znowu przytyjesz.
Boisz się, że nie ma nikogo, kto mógłby Cię zrozumieć.
Boisz się odpoczywać.
Boisz się, że jak już znajdziesz czas na radość, to nie będziesz umieć go wykorzystać.
Boisz się, że rozpłaczesz się z bezsilności na środku spożywczaka.
Boisz się, że nie masz nikogo, kto byłby w stanie Ci pomóc.
Boisz się poprosić o pomoc.
Boisz się własnej słabości.
Boisz się, że nie będziesz dostatecznie wesoła.
Boisz się, że nie jesteś wystarczająca.
Boisz się, że…
Po prostu już tylko… Boisz się.

I wtedy to wszystko się dzieje.

Nie dajesz rady. Nie umiesz się cieszyć. Nie wiesz jak wspierać. Nie umiesz rozmawiać. Nie potrafisz się ruszyć. Nie umiesz w spontaniczność. Nie wiesz jak się zmusić. Jak wyłączyć serial i iść działać. Widzisz już tylko czarne scenariusze. Nie masz motywacji. Jesteś wściekła na siebie. Nie wiesz, dlaczego tak się zachowujesz. Nie poznajesz swoich reakcji. Zaciskasz zęby z bezsilności i wściekasz się jeszcze bardziej. Bo…

To się nie stresuj!

Nie płacz!

Patrz, ona jakoś ma na głowie milion projektów i zajęć i aktywności i jakoś się nie stresuje! I potrafi wyluzować.

Czym Ty się przejmujesz?!

A pamiętasz jeszcze jak wyglądamy? Może byś przyjechała?

– A zrobiłaś…? A zadzwoniłaś…? A załatwiłaś…? A pojechałaś…?

– Nie… – odpowiadam coraz częściej i coraz bardziej szeptem.

I ta racjonalna analiza… Mam wszystko. Świetną pracę, fantastycznych znajomych, miliony wyjazdów, cudowny związek, ciekawe wyzwania – wszystko w jednym…

To dlaczego kurwa nie mogę, jak normalny człowiek wyluzować, cieszyć się piwkiem o zachodzie słońca i ciastem na drewnianej ławce?! I dlaczego ciągle jest mi tak zimno?

Tracisz kontrolę. Nie potrafisz podjąć decyzji. Nie potrafisz odpuścić. Nie potrafisz się nie przejmować, nie stresować, nie bać, nie widzieć wszystkiego w zmartwieniach, nie budzić się nad ranem. I widzisz, że wszystko się wali i nie umiesz nic z tym zrobić. Nic.

Dzień Zdrowia Psychicznego

10 października. Dzisiaj jest Dzień Zdrowia Psychicznego.

To jest ten dzień, kiedy łamię zasadę niedzielenia się szczegółami z prywatnego życia, bo…

…Bo chciałabym, żeby wtedy ktoś przyszedł i powiedział, że jeśli wcześniej każdy dzień był instagramowy i każde dzień dobry było szczere i warte uśmiechu, a teraz nagle nie jest, to potrzebuję pomocy i razem ją dla mnie znajdziemy.

Nie przyszedł.

Więc ja dzisiaj piszę do Ciebie, bo może właśnie Ty potrzebujesz kogoś, kto weźmie Cię za rękę i powie, że ta pomoc tam jest i że warto po nią sięgnąć.

Bo może…

Depresja

Podobno u każdego objawia się inaczej, ale dla tych silnych, zaradnych i pełnych życiowych sukcesów jest dużo groźniejsza. Zamiast szukać pomocy, iść do lekarza, zaciskasz zęby i mówisz sobie, że:

Bo tylko mi się wydaje.

Bo przecież muszę jeszcze… (wstaw cokolwiek).

Bo nie mogę nie dać rady.

Bo jak nie ja, to kto.

Bo nie mam czasu na chorowanie.

Bo gdyby działo się coś złego, to bliscy przecież zwróciliby mi uwagę.

Mimo tych wszystkich wymówek przyszedł dla mnie taki moment, kiedy po prostu z całym przekonaniem tego świata wiedziałam, że nie dam rady. Że oto właśnie straciłam ostatni bastion trzymający mnie w całości i że umrę z tego dramatu. Że w ataku paniki zapomnę jak oddychać i po prostu umrę.

Wiesz, że nienawidzę biegać? Nienawidzę. I to jest nieprawdopodobne, ile kilometrów przebiegłam w kolejnych atakach paniki. Bo dało się rytmicznie oddychać. Bo endorfiny trochę pomagały. Bo poruszałam się zbyt szybko, żeby inni zauważyli, że płaczę w samym środku parku.

I wiesz co? Jeśli myślisz, że nie dasz rady i zaraz umrzesz ze zmęczenia, to… Pewnie tak właśnie będzie. Idź do lekarza. Teraz w tej chwili wejdź na znanylekarz.pl znajdź sobie najbliższą wizytę u psychiatry i po prostu tam idź.

Sam. Sama. Twoi najbliżsi nie zrobią tego za Ciebie. Jeśli dostatecznie mocno zaciskasz zęby i starasz się wyglądać zupełnie normalnie, to oni pewnie nawet nie widzą, że coś jest nie tak. Po prostu weź idź. Sam. Sama.

Depresja jest chorobą śmiertelną, ale da się ją wyleczyć. Jak ból zęba. Przepisują na nią garść tabletek, godziny rozmów i trening uśmiechów. I wszystko przestaje być takie straszne. Serio. Idź.

Nie ma tego złego…

Słyszałeś, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? Uważam, że jest całe mnóstwo takich rzeczy, które jednak nie wychodzą na dobre. Moja depresja jest jednym z tych „złych”, co to wynikło z niego więcej złego niż dobrego. Bez kitu! Nikomu, absolutnie nie życzę tego dramatu i uczucia absolutnego braku kontroli nad sobą samym.

Ale… Żeby oddać przysłowiu trochę sprawiedliwości – wizyta po drugiej stronie tęczy dała mi kilka ważnych rzeczy, za które mogę być wdzięczna.

Za bycie dorosłym

Bo na terapii dowiedziałam się, że mogę robić rzeczy, które moim zdaniem są dobre. O których czuję, że są dla mnie super, nawet jeśli wszyscy dookoła uważają, że to czyste szaleństwo i jakby mogli, to by mi kazali iść za karę do kąta. Bo dowiedziałam się, że wolno mi czuć, to co właśnie czuję. Bo nie ma czegoś takiego jak: „Przecież powinnam teraz czuć…”. Bo pracuję nad tym, żeby wierzyć, że moją wystarczającość określam ja sama, a nie sukcesy, oceny w szkole i głaski rozdawane przez innych.

Za przyjaciół

Podobno prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Nieprawdopodobnie długo żyłam w przekonaniu, że mam dobrych znajomych od piwa, że to pewnie ta przyjaźń użytkowa, o której pisałam już na studiach, ale żeby przyjaciół? Takich wiesz: od rozmów do świtu, od wspierania w ciężkich chwilach, od myślenia ciepło jak gra ta piosenka, co jej słuchaliśmy na pikniku 3 lata temu.

No to… Mam przyjaciół. Najprawdziwszych na świecie, którym jestem ultrawdzięczna za całe ciepło, wsparcie i GODZINY rozmów o życiu. Czasami do świtu.

Za spełnianie małych marzeń

Dostałam zupełnie poważną receptę, na robienie samych przyjemnych rzeczy. Więc w pierwszych miesiącach kuracji byłam w Zalipiu, i w wesołym miasteczku, i skoczyłam ze spadochronem i pierwszy raz w życiu idę do SPA na masaż.

Z taką receptą nie było wymówek, że nie ma czasu albo, że innym razem, bo teraz jeszcze muszę… Nie. Teraz to ja muszę zjeść lody na obiad.

I jestem wdzięczna za tę receptę na uśmiechy. Dzięki niej spełniłam kilka swoich małych marzeń.

Bądź dla siebie dobra

Wiesz co w naszym pędzącym świecie, natłoku obowiązków i niemożliwych standardach jest najważniejsze? Bycie dla siebie dobrym. Uznawanie, że czytanie Wiedźmina na hamaku jest ważne i dobre. Ważniejsze nawet niż odpisanie na maila sprzed 2 dni. Olewanie wszystkich tych rzeczy, które jako dorosłemu człowiekowi, wolno Ci olać.

Nagrałam odcinek o tym, jak radzić sobie nadmiarem rzeczy, obowiązków i wyrzutów sumienia, które Cię przytłaczają. Posłuchaj o Magii Olewania.

Bądź dla siebie dobry i jeśli czujesz, że potrzebujesz pomocy, to… Sięgnij po nią. Teraz.