Czy język, w którym mówisz ma jakiekolwiek znaczenie? Czy wpływa na to jak widzisz świat, jakie decyzje podejmujesz, jak tolerancyjny jesteś, jak dobra jesteś z matematyki? Zdarzyło Ci się kiedyś rozmawiać z obcokrajowcem i śmiertelnie go obrazić przez powiedzenie czegoś niewiarygodnie prostego? Na przykład: „Nie”? Nawet nie podejrzewasz jak praca zdalna w międzynarodowej firmie otwiera umysł na takie drobnostki.

Trafiłam w tym tygodniu na TED talk Lery Boroditsky: How language shapes the way we think. Przemowę możesz zobaczyć tutaj:

Lera powiedziała w niej:

The beauty of linguistic diversity is that it reveals to us just how ingenious and how flexible the human mind is. Human minds have invented not one cognitive universe, but 7,000
Zgodzisz się z tym? Udaje Ci się poczuć to na codzień?

Na co dzień pracuję w supermiędzynarodowej firmie – mamy pracowników z 39 różnych krajów – i codziennie komunikujemy się w przeróżnych sprawach.
Zazwyczaj rozmawiamy po angielsku, ale dla większości angielski jest językiem obcym przez co wciąż myślimy w naszych językach ojczystych. Z tego tytułu co chwilę zaliczamy drobne momenty zdziwienia.

Przywitanie w międzynarodowej firmie: Hello, how are you?

Kiedy jedna nasza koleżanka zaczęła z nami pracować, była przekonana, że jak ktoś ją pyta: „How are you?”, to jest szczerze ciekawy co u niej słychać. Dzięki temu zamiast tradycyjnego amerykańskiego dialogu (o którym więcej napisałam we wpisie Hej, jesteś?):

  • Hello, how are you?
  • Iamfinethankyouandhowareyou. What’s up?

Rozmowy z koleżanką zawsze zaczynały się od chwili na pogaduchy. Co tam w weekend, jak tam projekty idą i jak zapowiada się samopoczucie po słonecznym poranku. Nie raz okazywało się, że szczera odpowiedź na bardzo prosto zadane pytanie: „Jak się czujesz?”, wprowadza współpracowników ze Stanów i Francji w lekkie osłupienie. Kiedy już wyszło na jaw, że koleżanka nie wiedziała, że to pytanie jest po prostu formą naszego polskiego: „Dzień dobry”, współpracownicy odetchnęli z ulgą, bo aż im było głupio, że oni podbijają z jakimś biznesowym pytaniem, a tu nagle okazuje się, że zanim dadzą radę powiedzieć co i jak, należałoby zaliczyć pogaduchy o własnym samopoczuciu.

Pierwszy, a może ostatni? – problemy komunikacyjne z alfabetem RTL w roli głównej

Praca zdalna w międzynarodowej firmie pokazała mi, że problemy komunikacyjne nie muszą wcale opierać się na znaczeniu sformułowań, czy nieznajomości niektórych słów. Lera Boroditsky w swojej prezentacji nawiązuje do plemienia, które zamiast kierunków lewo-prawo, używa stron świata. A ja mam dla Was niespodziankę! Nie musimy iść tak daleko. Wystarczy, że przyjdzie nam współpracować z kimś z Izraela lub krajów arabskojęzycznych. Układ alfabetu od prawej do lewej ma ogromny wpływ na postrzeganie całej reszty świata!

Dla moich prawoalfabetycznych znajomych cały porządek świata układa się odwrotnie niż u mnie. Wspominany w filmie czas na osi leci od prawej do lewej. Ale… Jak często zdarza Ci się rozmawiać z ludźmi o osiach czasu, co? No… O osiach czasu może faktycznie nie za często. Ale okazuje się, że zgodnie z osią czasu leci również kolejność elementów.

Miałam okazję współpracować z grafikiem z Izraela. Grafik miał taki zwyczaj, że zawsze przysyłał kilka projektów do wyboru umieszczonych na jednym obrazku – zwłaszcza jeśli były to jakieś ikonki, guziczki, albo inne małe elementy, a ja miałam odesłać odpowiedź, który projekt jest najfajniejszy i chcę go dostać w wyjściowym formacie i rozmiarze.

Widzisz taki obrazek, najbardziej podoba Ci się różowy guzik, co mówisz?

Naturalnie odpisujesz: Są super! Robimy pierwszy.

Co dostajesz?

Dla człowieka posługującego się alfabetem RTL, pierwszy element, to ten pierwszy OD PRAWEJ. Wypracowaliśmy model, w którym grafik przysyła obrazki z numerkami, a my wybieramy najlepszy podając odpowiednią cyfrę. Rozwiązaliśmy problem, który w tej samej grupie językowej po prostu by nie istniał.

Język nie taki obcy

Czy tylko praca zdalna w międzynarodowej firmie może pokazać, jak duże mogą być różnice w postrzeganiu świata w zależności od tego jakich sformułowań się używa? Myślę, że nie. I tu znowu mam dwa przykłady.

Branżowa korpomowa

Pierwszy przykład to moja przygoda z klientem dentystą, któremu miałam zrobić stronę internetową. Jak wiecie, obracam się w środowisku marketingowo-informatycznym, więc na co dzień używam sformułowań w rodzaju: Slajder nad kontentem postu, ale nadal obok sajdbaru i wydaje mi się, że cały świat doskonale rozumie, o co mi chodziło. No… Nie do końca. Klient dentysta usłyszawszy to zdanie odpowiedział lekko podenerwowany, że jak chcę się tak bawić, to on też może zacząć używać słów, których nie zrozumiem – każde dentystyczne wiertło ma swoją własną nazwę.

Do dzisiaj pamiętam w jakim byłam ciężkim szoku, że w powyższym zdaniu może być cokolwiek niezrozumiałego, a potem… A potem przypomniałam sobie, że to nie jest tak, że cały świat tworzy strony internetowe i slajder nad kontentem MOŻE brzmieć jak magiczne zaklęcie.

Więcej przykładów na nasze nadużywanie korpomowy i receptę na rozwiązanie problemu możesz zobaczyć w moim filmie o tym jak porozumiewać się z klientami.

Muszę? Nie mogę?

Drugi przykład, muszę przyznać, jest rodem z mądrości internetowych kołczów, ale jak się nad nim zastanowić, to mają absolutną rację! No bo… Porównaj sobie te dwa zdania:

Nie mogę iść z Wami na piwo, muszę dzisiaj jeszcze siedzieć w robocie.

I drugie zdanie:

Nie idę dzisiaj z Wami na piwo, chcę skończyć ważny projekt.

Można się śmiać, ale czy nie bije od nich zupełnie inna moc? Jedno ewidentnie zostało wypowiedziane przez człowieka zrezygnowanego i zmuszanego do tyrania po godzinach. Drugie za to brzmi na wypowiedziane przez gościa z ambicjami, priorytetami i jasnym celem na horyzoncie. A teraz wyobraź sobie jak używanie tego pierwszego języka rezygnacji i uciemiężenia wpływa na psychikę człowieka, który cały czas właśnie tak opisuje świat wokół siebie. Depresja gwarantowana!

Dominik Juszczyk – bloger i podcaster – prowadzi kampanię nie mówienia, że coś musi albo czegoś nie może. Postanowił mówić raczej, że czegoś chce albo nie chce zrobić. To dość mocne przesunięcie odpowiedzialności za swoją sytuację z bliżej nieokreślonych sił wyższych na siebie samego. Czyż to nie jest dokładnie to, o czym Lara mówiła w kwestii podkreślania lub nie podkreślania sprawcy wypadku?

Masz inne przykłady na wpływ języka na postrzeganie świata?

Masz jakieś swoje historie, swoje albo zasłyszane, które potwierdzałyby tezy z filmu Lary Boroditsky? Byłoby ekstra poczytać takie przykłady. Opiszesz je w komentarzu?
Jeśli uważasz, że to totalnie naciągana teoria, to też daj znać. Może uległam TEDosugestii i nawet tego nie czuję.