Stoję na środku pokoju w samej bieliźnie. W lekkim rozkroku z ręką ułożoną na biodrze. Właściwie nie znam tej ciemnowlosej kobiety, której wzrok badawczo ślizga się po moich ramionach, piersiach, talii, biodrach…
– Hmm… – zrobiła krok w moją stronę, wyjęła miarę krawiecką i zmierzyła mnie na 4 wysokościach.
– To ile wy schudliście od tego października?
…
– Mhm… To strasznie słabo! – powiedziała słysząc liczbę, która mogłaby być masą niewyrośniętego nastolatka.
Odruchowo zasłoniłam brzuch i piersi. Moja pewność siebie i dotychczasowa duma uderzyły z hukiem o podłogę.
Dietetyk czy psychodietetyk?
Dzisiaj jest dla mnie jasne, że jeśli zapisujesz się do dietetyka to koniecznie musisz zapytać czy skończył kurs psychodietetyki, albo przygotować się na to, że nie skończył lub nie przykładał się do zajęć ;)
Moja najwyraźniej nie-psychodietetyk już 6 sekund po wygłoszeniu druzgocącego komentarza, że słabo mi idzie, zmieniła zdanie i powiedziała, że to będą ostatnie 2 tygodnie diety, bo chudnąć bardziej byłoby już niezdrowo.
O 6 sekund za późno. Ja już usłyszałam że mój wynik jest słaby i cała wątła motywacja do stania nad garami po 8 h tygodniowo spadła do zera.
Zbierałam się dobry tydzień aż w końcu przypomniałam sobie, że realizuję swoje cele, a zdanie jakiejś tam dietetyk mam w głębokim powiażaniu.
Psychodietetyk w Łodzi
Moją przygodę ze zdrową dietą zaczęłam z Martą Zarębską w AnmaCentrum. Potem przepisali mnie do kogoś innego i zobaczyłam ogromną różnicę.
Marta zawsze witała nas uśmiechem, motywowała do kulinarnych eksperymentów i wyolbrzymiała osiągnięcia.
Każda wizyta u dietetyka była dla mnie nową dawką energii do działania.
W słabszych tygodniach mogłam usłyszeć: „Hej! Musimy się bardziej postarać. Może spróbuj…”. Niby to to samo co: „No dramat, po co ja Ci tę dietę układam?!”, a jednak działa zupełnie inaczej.
Dzisiaj Marta jest samodzielną dietetyk w Łodzi.
Ma gabinet o uroczej nazwie: odWAŻ się. Polecam!
Dieta jest w głowie
W poprzednim wpisie o ochudzaniu wspominałam że w diecie najważniejsze jest to żeby jeść to co się lubi i tak jak się lubi.
Składniki i przepisy może ogarnąć każdy dietetyk, ale nie każdy jest w stanie wspierać Cię w realizacji żywieniowych postanowień.
Jak oprzeć się karkówce w sezonie grillowym? Jak nie zjeść blachy makowca na święta?
To wszystko jest w Twojej głowie. Na wszystko daje się znaleźć sposób pod warunkiem, że masz jasno określony cel, który motywuje Cię do działania.
„Chcę schudnąć” lub „Chcę się zdrowo odżywiać”, albo „Już zapłaciłam za dietę” raczej nie wystarczą.
Odpowiedź na pytanie: „Po co chcesz schudnąć?” motywuje dużo lepiej.
Słyszałam motywacje:
Chcę długo żyć w zdrowiu żeby moje wnuki zapamiętaly mnie tak dobrze jak ja pamiętam swoich dziadków.
Przeczytałem książkę o dziejach żywienia ludzkosci. Prześledziłem historię chorób w mojej rodzinie i… Drastycznie ograniczam jedzenie mięsa. Życie jest za krótkie na trawienie!
Moja motywacja była dużo dużo mniej górnolotna. Bo wiesz… Ja lubię jak się za mną oglądają na ulicy. Lubię jak panowie z budowy krzyczą: „Dzień dobry piękna!”
Wczoraj w parku podszedł do mnie elegancki starszy pan i powiedział, że wyglądam zjawiskowo i żałuję że nie jest młodszy, bo zaprosiłby mnie na randkę. Uśmiech nie schodził mi z twarzy już do końca dnia.
Tak więc, pogryzjąc selera zapytam: jaka byłaby Twoja motywacja żeby zdrowiej się odżywiać? Napisz w komentarzach tu albo na Facebooku!
Skomentuj:
Moja motywacja była dokładnie taka jak Twoja ;) jak dobrze sie do tego przyznac po prostu a nie wymyslac tych sloganow o zdrowiu itp. Lubię być fajną laską, a po dziecku nie chciałam skończyć w worku „matka polka”, chcę żeby widziano we mnie też kobietę.
Haha super, że nie tylko ja nie mam jakiegoś super górnolotnego powodu, ale za to taki solidny, bo w końcu związany z zaspokojeniem własnej próżności :D
Na początku miałem z tym problem, bo jeżeli ktoś mnie chwali to automatycznie uważam za nieszczere albo, że coś ode mnie chce. I pierwsze dwie wizyty wręcz mi przeszkadzało, jak moja dietetyczka mnie chwaliła. Litości, przecież nic wtedy jeszcze nie osiągnąłem.
Aż w końcu dotarło do mnie, że jednak te kilogramy lecą i w sumie to chyba jednak jest szczerza. I za to muszę pani Ani podziękować – niesamowicie mi kibicowała przez cały czas, zawsze była wsparciem, złego słowa nie powiedziała etc.
A motywacja? U mnie, że w końcu lekko się podjeżdża na rowerze :)
Miałam dokładnie tak samo! Przychodziłam i słyszałam, że to całe chudnięcie to nasza zasługa, że świetna robota i w ogóle. I tak sobie po cichu myślałam: no cóż to za osiągnięcie, przecież wszystko idzie zgodnie z planem, to jak ma nie działać.
A potem uświadomiłam sobie, że ten doping był superbardzoważny. Nawet gdyby nie był szczery to byłby supermegaważny. Bo mnie w głowie zostawało, że ktoś za mnie trzyma kciuki i cieszy się z moich sukcesów. Świetne uczucie :)
Ja cały czas próbuję ograniczyć słodycze, ale na razie mi to średnio wychodzi..
Czytałamm kiedyś, że bardzo dobrą metodą na pozbycie się złych nawyków jest zastąpienie ich innymi. Tzn. jeśli masz ochotę sięgnąć po coś słodkiego to zamiast tego idziesz na zdrowy spacer, albo pijesz wodę, albo coś innego, co nie jest jedzeniem słodyczy, ale jest dobre i zdrowe. I w myśl zasady: „Fake it till you make it”, po jakimś czasie przestajesz chcieć słodyczy, bo a) organizm już ma za sobą detoks cukrowy i b) masz w sobie nowy odruch picia wody, a nie wcinania czekolady.
Ja w ten sposób odzwyczaiłam się od picia hektolitrów kawy. Zamiast niej w większości przypadków piję wodę (samą, z sokiem albo cytryną) i o dziwo czuję się bardziej obudzona niż po tych litrach kawy ;)
Oj u mnie czesto wygrywa slomiany zapal, ale teraz sie niepoddaje ;)
Warto znaleźć sobie dietetyka z krwi i kości, który będzie dopingował w postępach i nie pozwoli odpuścić za szybko. Zerknij na mój wpis o wrażeniach z pracy z dietetykiem: https://katarzynajanoska.pl/2017/07/dieta-z-dietetykiem/
dziekuje, chetnie zajrze :D
Staram się wprowadzać lepsze nawyki żywieniowe małymi kroczkami. :-)