Wróciłam ze szkoły pierwszy dzień po chorobie i już zdążyłam się nabawić stanu okołodepresyjnego.
Marnuję w tej placówce średnio 4 godziny dziennie.
Dosłownie marnuję. Wcale nie mam tutaj na myśli uczenia się zbędnych rzeczy, czy wykonywania bezmyślnie ćwiczeń. Mam na myśli kompletne, całkowite i dosłowne nic nie robienie w złym tego zwrotu znaczeniu.
O. Poniedziałki choćby. Albo może dzisiejszy poniedziałek. Z rana wita mnie PO, na którym to PANI PROFESOR wyzywa mnie od chama i niewychowanego dzieciaka tylko dlatego, że uczę się na inny przedmiot. Żeby to chociaż przeszkadzało w prowadzeniu lekcji… Nie. Skąd. Ubzdurało się kobiecie, żeby pytać jakiegoś kolegę, który MUSI sobie w ostatniej chwili poprawić ocenę. Wszystko byłoby okej gdyby nie fakt, że przez to ja przez 40 minut gapiłam się w podłogę lub podziwiałam własne trampki. Następnie WOK – tak, właśnie – w liceum nadal mam plastykę. Byłoby ekstra gdyby KOGOLWIEK obchodziło co malarz miał na myśli :> Religia… To już cała historia. Weszłam tylko po to, żeby zostać wyzwaną od poganki i dostać 2 na koniec (pięknie się prezentuje wśród reszty piątek :> ), a następnie kontemplować sufit z wciśniętymi w uszy najnowszymi kriejtiwami.
Tak sobie myślę, że gdyby ktoś normalny układał nam plan nauczania i ktoś myślący zająłby się te kilka lat temu reformą oświaty, to może dzisiaj wróciłabym do domu 3 godziny wcześniej i może nawet nie musiałabym po raz 4 w swoim toku nauczania omawiać na angielskim zagadnień związanych z dajrekt spicz (przypominam, że chodzę do klasy z rozszerzonym angielskim a highlighted words w mojej czytance to shark lub tree).

Liceum mnie dobija. Dobija mnie kompletnym brakiem użyteczności, logiki w rozmieszczeniu zajęć i podejściem do ucznia. Podobno od zawsze nauczany jest przekonywany, że jest nic nie wart i do niczego w życiu nie dojdzie, bo nauczyciel jest najmądrzejszy, ale to do czego dochodzi w dzisiejszych czasach ze strony niektórych PRO-FE-SO-RÓW jest chyba lekką przesadą.
Ale… Pocieszam się tym, że ten nauczyciel musi się jakoś bidula podnieść na duchu. Nikt nie zostaje belfrem, bo tego chciał. Większości się po prostu w życiu nie udało, a to stanowisko ratuje ich od głodu.
Pewnie też bym się chciała losowi odwdzięczyć. :>

Kiedyś ubrana w buty od Armaniego pomacham moim belfrom pocztówką z Kanarów, zobaczycie! ;)